Etiopia 06.01.-06.02.2010 |
14.02.2010 Mekele, Etiopia Jurki biegusiem przez Abisynię
Ostatnie dni przeżyliśmy w głębokiej depresji - minus 140 metrów. Osiem dni rzucało nami po pustyni wśród burz piaskowych, po słonych jeziorach i skalnych rumowiskach. Ruszyliśmy w trzy jeepy. Jeden porzuciliśmy zakopany w piachu. Drugi pogubił mnóstwo części. Na szczęście podłączyliśmy się do karawany wielbłądów niosących złoto Afarów – sól. Depresja Danakil to kompletnie nieprzyjazna ziemia (czy to jeszcze ziemia?) i raczej wrodzy Afarowie. Przez lata słynęli z kastrowania i mordowania innych plemion. Cóż, jeśli temperatura nas nie zabije, to zawsze można na nich liczyć :-) Pełno tu broni, każdy chodzi z karabinem i granatem. Podobno dla naszego bezpieczeństwa. Hmmm... 34 st.C to średnia roczna. 45 st.C - bardzo często. Na szczęście jesteśmy tu zimą :-) O szóstej godzinie, przed świtem budzi nas pod wulkanem rześkie powietrze. Uff, tylko 29 st.C. Erta Ale - to jeden z 4 na świecie wulkanów z jeziorem płynnej lawy. Przez 2 dni i noce siedzimy i śpimy na jego krawędzi. Siarka nas dusi, a widok piekielny. Zwłaszcza noca. Wulkan jakby się budził. Otwiera się i zamyka zapraszając nas do swojego wnętrza. Afarski przewodnik gubi się i porzuca nas bez śpiworów i wody. Cóż, robi się gorąco! Potem przemierzamy słone wyschnięte jeziora, gdzie wydobywa się sól. Oczywiście metody średniowieczne. Wkoło tysiące wielbłądów, zatrudnionych jako ciężarówki. Stąd 7 dni idą do najbliższej osady. Na koniec tych cudów jeszcze jezioro Dalol, które wygląda, jak wielkie jajo sadzone. Zółto-białe grzyby siarki i kosmiczny krajobraz. Naturalnie łazimy po tym, a z butów zostają tylko sznurowadła. Resztę zjada siarka. Podajemy dokładną etiopską datę: 08/05/2002 godz.12 (na naszym zegarku 18-ta). Miesięcy mają 13-cie. Poza tym pozostajemy przy zdrowych zmysłach, choć nieco zawiani siarką, i to nie w płynie. |