Jesień w Portugalii 11.10-22.10.2011 |
|
30.10.2011 „To nie jest kraj dla starych ludzi” - bracia Coen
Co niektórzy dopytują się, dlaczego z Portugalii nie pisaliśmy?! Internet był i owszem . Ale Portugalia to OKRUTNY KRAJ! Cóż, po regularnym wypijaniu 3 butelek wina dziennie, rozum się, co prawda, rozjaśniał, ale ręka stawała mniej władna :-) A było to tak... Portugalia to był nasz plan na emeryturę. Bo blisko, bo łatwo. Całe szczęście, że wypadło to teraz, bo w Portugalii: jak nie pagórki - to schody, jak nie skały do wspinaczki - to fale, jak nie... Ale pewne oznaki emerytury już się u nas pojawiły - po raz pierwszy podróżowaliśmy z walizką :-) !!! No, walizka była kosmiczna – na kółkach :-) Tuż przed wylotem do Madrytu, Lili zlokowały się włosy (oprócz grzywki), co Jurkowi przypomniało Colargola. Tak więc, w wyprawie bierze udział: Colargol, Jorge (czytaj: Żorż. Tak ,to nasz Jurek. Ten sam!), pewien Hiszpan z Francji rodem na madryckich blachach - Peugeot 207 i rzeczona już walizka. Wjechaliśmy do Portugalii z Hiszpanii przez nieurodzajną krainę pełną kamlotów. Myśleliśmy, że nie da się tu nic uprawiać. A portugalskie ludziki są jednak pomysłowe i ... uprawiają kolarstwo. Pedałują czasem we dwójkę :-) i biegają dosłownie wszędzie. Trudno ujechać samochodem w tym tłumie. Ale na rower Colargol nie chciał się przesiąść. Dzień Wojska Polskiego 12-go pażdziernika (to każde dziecko polskie wie :-) i zwycięskiej bitwy pod Lenino spędziliśmy w Alentejo - krainie średniowiecznych zamków, białych miasteczek, marmurowych uliczek, oliwek i dębów korkowych po horyzont. No i wina!!!! "Ene due rike fake. Torba, borba ..." Pamiętacie to? Okazuje się , że słynne czerwone wino Borba o ”ósme smake” własnie stąd pochodzi! To też każde dziecko polskie wiedzieć powinno :-) Gorąc nas kompletnie powalił, więc często musieliśmy robić orzeźwiające postoje na odkorkowanie kolejnego vino branco lub tinto. Po którymś z kolei Colargol wykorkował i Jorge musiał wnosić Colargola na plecach do samochodu. Ale to na pewno od upału :-) 22 C było i owszem, ale ... tylko o świcie. W południe termometr pękał przy 37-iu. Cóż, jesień idzie. Nie ma na to rady. Inne kurioza portugalskie: 1. Portugalczycy mówią po ... portugalsku. Opanowalismy jedno dosłownie słowo - obrigado. Nie zgadniecie ... - dziękuję :-) 2. Kraj mały, a wszystkiego mają za dużo. Zamczyska, opactwa, kościoły. Lata odkryć geograficznych, kontaktów z Nowym Światem, Maurowie, Pan Samochodzik i Templariusze odcisnęli tu swoje piętno. I znów w przewodniku Lonely Planet za dokładnie opisali każdą dziką plażę, bar w Porto ... I trzeba było jechać. 3. Po śniadaniu uzależnialiśmy się od czaszek i piszczeli. W każdym miasteczku mają kaplice po sufit w kościach z wesołym napisem: "Nasze kości czekają tu na Twoje kości". Z zaproszenia jednak nie skorzystaliśmy. Grzecznie odmówiliśmy i porachowaliśmy skrupulatnie wszystkie swoje piszczele i chrząstki. Raczej niczego nie brakuje. Ale rachowaliśmy w straszliwym upale po odkorkowaniu butelki z białym płynem rocznik 2007 za 4 euro. Oj, szarpnęliśmy się. Zwykle butelka nie przekraczała 3,5 euro. Ale w końcu o sprawach doczesnych można pobełkotać przy droższych trunkach. 4. Hoteliki w starych domostwach czy klasztorach wymagają niezłej orientacji. Często gubiliśmy się w labiryncie wieżowo - korytarzowym. A może to od nadmiaru wina? Ale na wycieraczce nie spaliśmy nigdy! W końcu trafialiśmy do własnego łoża :-) 5. Korek nas bombardował zewsząd. Nie tylko z butelek. Głównie z pól, gdzie rósł w sposób niepohamowany, niczym nieograniczony. Co jakąś butelkę z korkiem ’’zniszczyliśmy’’ – to on się odradzał, odrastał i przyrastał na następnym drzewie. A często po prostu w korku staliśmy ... ulicznym. 6. Lizbona i jej słynna dzielnica Alfama dosłownie jak stara Hawana. Porto to samo! 7. Większość miasteczek to w górę i w dół. Kolana wysiadają :-) więc na ... tramwaj! który sunie, jak w Lizbonie, po niemożliwie wąskich uliczkach wśród ... prania. Chyba podobnie w San Francisco, ale skąd tu o pranie? A, jak nie, to windą na następną ulicę. Żelazna, neogotycka Santa Justa z 1897, jakby ją sam Eiffel zbudował. Uliczna winda, która w Lizbonie zawozi z jednej dzielnicy do drugiej. Oczywiście w pionie! Jak to winda! Albo skośną windą Glorią po zboczu, na wzgórza, skąd panorama. Jak nie, to pieszo po stromych schodach. Brr! Kolana same wsiadają do windy :-) 8. Myśleliśmy, że odpoczniemy na plażach atlantyckich. Ale ... którą tu wybrać? Słynne Algarve na południu, czy setki kilometrów okrutnie pięknego piachu od zachodu? Jedną plażę zarezerwowaliśmy. Zjeżdża się po linach. Namiaru nie podajemy, bo zaraz wszyscy niezapowiedzianie by się zwalili :-) Ale, jak znacie piękniejsze plaże w Europie, to piszcie :-) Cudny piasek, jak u nas, tylko kiedy ostatnio Bałtyk miał 23 st.C? Pełno niesamowitych formacji skalnych koloru ochry. Można przeczołgać się po piachu pod skalnym łukiem i ... już następna plaża. Zachodnie wybrzeże - postrzępione, całe w klifach i piachu. Wszystko z dala od tłumu turystów. Tylko surferzy walczą z falami. A kąpiel w falach, co majtki ściągają - niezapomniana :-) 9. Fado daleko leży od Led Zeppelin. Ale 2 flaszki vino verde znacznie stępiają słuch. 10. Czy o winie już wspominaliśmy? Nie?! Jest znakomite i ... znów w nadmiarze! Za Porto oboje nie przepadaliśmy, ale gdy nalewają 20-letnie do degustacji za darmo - okazuje się, że niczego nie lubimy bardziej :-) No, z wyjątkiem winnic w rejonie Douro. O Panie, czy moglibyśmy tu się narodzić w kolejnym wcieleniu? 11. I na koniec tych wszystkich okrucieństw - dietę mieliśmy ubogą. Na śniadanie i obiad: bagietka z oliwkami i kozim serem, presunto (czyli szyneczka typu włoskiej parmeńskiej) i butelka (no, nie jedna) wina. I tak, niestety :-), codziennie. A wieczorem na przystawkę bagietka z oliwkami ... A potem dopiero się zaczynało! Ryby wszelakie: robale (port. robalo) i brzytwy (port. navalha lingueiro). Nawet wyglądają, jak do golenia. Dorsza ponoć podają na 365 sposobów. Zdążyliśmy wypróbować tylko trzy. Bo były też grillowane sardynki, ośmiornice, kalmary. Przez 10 dni nie udało nam się powtórzyć 2 razy tego samego dania. Podobnie z winem! Po kolacji jest zwyczaj zajadania się słodyczami. Zresztą w dzień też. Portugalia z ciasteczek słynie. Głównie tych robionych w klasztorach. Klasztorne słodycze, jak pastel de nata - cynamonowo-budyniowe mniam!!!! Były też tarty : "niebo w smalcu", "broda anioła", "brzuch zakonnicy" (tłumaczenie mocno autorskie) Cóż! Sami widzicie , jak OKRUTNY jest to kraj! Aha! Na emeryturze też można do Portugalii. Nawet lepiej! Zwłaszcza w towarzystwie Alzheimera - łatwiej zapomnieć, że wczoraj było tak cudnie i żyć pięknem kolejnego portugalskiego dnia! Lila (już nie Colargol, bo został w Porto. Nie chciał wracać) i Jurek |
|