Etiopia 06.01.-06.02.2010 |
|
24.01.2010 Bahir Dar Z głębokiego minusa na wysoki plus
Życie Etiopczyka toczy się na środku drogi. Tu odbywają się spotkania, święta, załatwia biznesy. No i każdy modniś chodzi z olbrzymim parasolem. Lalibela - miejsce naszych marzeń i snów :-) Ogromne kościoły wykute w pełnych skałach (kuli wpierw od dachu w kierunku fundamentów). Tylko i aż 11 kościołów. Siedzimy tu 2 dni i nie możemy się napatrzeć. W dodatku wkoło pielgrzymi i księża z niesamowitymi etiopskim krzyżami. Wieczorem idziemy na tradycyjne tańce i śpiew do knajpy, gdzie stanowimy nie lada atrakcję. Zajadamy „injerę” etiopski placek, który z wyglądu przypomina „szmatę dawno nie praną”, a smakuje podobnie :-) Popijamy miodowe wino „tej”, którego, żeby coś poczuć trzeba by wypić parę dzbanków. Co prawda, następnego dnia mamy niezły rozstrój żołądka. A wiec jednak coś poczuliśmy. Jedziemy na północ, gdzie ruszamy na treking w góry Simien. Wynajmujemy "taniutką" taksówkę. 36 km, 1 godzina jazdy. I dwa białasy - czyli my - w wielkim autobusie. Transport za jedyne 100 USD !!! Ale za to możemy sobie wybrać dowolne miejsca :-)) Jest z nami też przewodnik, poganiacz mułów, kucharka. I być może były też owe muły, bo taki był rwetes! Nasz przewodnik mył się chyba ostatnio w erze mezoitu. Mówi tylko po amharsku. Ale już wieczorem Lila prowadzi z nim ożywioną dyskusję na wiele tematów. Każde z nich na swój własny :-)) Przez 4 dni włóczymy sie po szczytach o wys. 4000 m n.p.m. Nasz wypożyczony namiot pamięta chyba czasy króla Salomona. Spimy w czterech śpiworach i czapkach. Irga –nasz przewodnik – całą noc siedzi w kucki, z karabinem w ręku przed naszym namiotem. Po co ten karabin? No, pilnuje. Tylko trochę trudno wyjść na siusiu :-) W ciągu dnia chyba ze 30 stopni C. Hit trekingu to małpy Gelada Baboons – pawiany, endemiczny gatunek tylko w tych górach. Zwą je też lwami - od niesamowitych grzyw, przypominających lwy. W dodatku samce na piersiach mają jakby otwarte czerwone serce. Leżymy w trawie pół dnia i małpy zbliżają się na 2 metry. Tu nawet nie można spokojnie pójść „ na stronę”, w krzaki. Zaraz otaczają nas kozice górskie (walia ibexes). Oczywiście piękno gór jest NIE DO OPISANIA (płaskowyże poorane głebokimi kanionami). Jest KONDZIO (czyli po amharsku: super) a nawet super KONDZIO!!! Ale i tak najbardziej KONDZIO jest podróżowanie lokalnymi autobusami. Nikt nie zna dnia ani godziny, kiedy dotrzemy na miejsce. A i kierunek tez nie jest pewny :-) No i pół autobusu siedzi tyłem do kierowcy, gapiąc się na nas. Fascynujący kraj!!! |