Cuba Libre 16.03.-30.03.2011
|
|
04.04.2011 Poznań Porzucamy socialismo. Wracamy do kapitalismo Z Kuby nie pisaliśmy częściej, bo godzina internetu nadwyrężała mocno nasz budżet. I pozbawiała zbyt dużej ilości kukułki. A tego byście nie chcieli, prawda? Waluta CUC, CUP i $ amerykański - rozchodziła się w rewolucyjnym tempie! Podsumowanie będzie nieco przydługie, więc czytanie rozłóżcie na kolejne dziesięciolecia i zimy stulecia. Albo traktujcie, jak serial brazylijski - w odcinkach. 1. Nabroiliśmy już w Amsterdamie skąd mieliśmy odlatywać. 9 godz. w nocy gnaliśmy, by się okazało, że jedyny opóźniony lot tego dnia, to nasz na Kubę. O ...kolejne 9 godz. W myślach plaże, rum...Cóż... Ale zdradzimy Wam, jak przetrwać tę traumę. Hasło brzmi: KOWALSKI. I już z zarezerwowanego wcześniej i opłaconego parkingu wyjeżdżamy i wjeżdżamy z powrotem wielokrotnie. Czym ich ujęliśmy, że nie kazali nam płacić przy każdym kolejnym wjeździe?! No, jakoś trzeba te 9 godzin spędzić w Amsterdamie (Dziś złożyliśmy wniosek o zmianę adresu i nazwiska. Żeby nas nie dorwali, gdyby jednak zażądali zapłaty. Tak na wszelki wypadek). Linie lotnicze też się fajnie zachowały - zmobilizowały niemal pół lotniska - hotel, lunch, vipowskie miejsca w samolocie. Tak podróżują Polacy :-))))))) W drodze powrotnej się zemścili. Chcieliśmy się tylko napić piwa w pubie. A weszliśmy do coffeshopu, gdzie piwa nie podają. Za to wkoło trawka. Co dalej?... dziwne... nic nie pamiętamy... 2. A i tak Fidel zesłał na nas wszystkie plagi kubańskie - cygara, plaże, salsa, Havana Club, no i najstraszniejsza - wspomniana kukułka! I tak plan 5-o letniego zwiedzania musieliśmy ciąć na 2 tygodnie! Przejechaliśmy 4050km. W tym: 3 parki narodowe. Większość miast kubańskich, 80% miasteczek i 60% wiosek na szlaku :-) Wszystkie cmentarze (Monika to uwielbia) Dwie jaskinie. W jednej Cueva de pesce - snurklowaliśmy. Plaże 21sztuk. Prawie wszystkie dzikie. W tym rajskich...21. Świat podwodno -przybrzeżny rozpoznaliśmy. Rozgwiazdy, kraby, płaszczka...Była też rybka z plastikowym, żółtym patyczkiem wystającym z grzbietu. Ale, gdy podpłynął nasz ekspert, Jurek, nurek number one - rybka sobie poszła i nie wiemy, co ona za jedna. Spustoszyliśmy parę hektarów kija i upraw mięty, którą dodają do mojito. Przebyliśmy szlak bojowy Hemingwaya. Od słynnej knajpy Floridita w Hawanie, po plaże na Cayo Coco, gdzie trzymał swoją łódź Pilar, a my zimne piwo. Dla odsolenia ciał wykąpaliśmy się w 2 rzekach i kilku dzikich wodospadach. Jedna iguana wylazła nam na drogę i kilka małych kameleonów. Przeżyliśmy 350 milionów napadów...śmiechu i moskitów. Oraz kilka zgonów po spożyciu tajnej broni Fidela... I znów ta kukułka. Chyba nas prześladuje :-) 3. Największe powodzenie na Kubie ma Che. Zaraz po nim oczywiście MY :-)) Wszędzie hasła: Rewolucja, aż do zwycięstwa!!! Zwłaszcza w sklepach już zwyciężyła. Wszystko dokładnie wymiotła z półek. Fidel otoczony białymi gołąbkami, które niosą mu karabin. To najpiękniejszy plakat, jaki widzieliśmy.Dosłownie poczuliśmy rewolucyjne uskrzydlenie. I ruszyliśmy wzbogacać naród kubański w długopisy, pluszaki, mydełka, szampony przeciwłupieżowe, kremy do golenia, obcinacze do cygar (mogą nie mieć, nie ?), 2 pary butów do nurkowania z dziurką na duży palec. No i nieco futurystyczne, ale chyba wizjonerskie - breloczki z żetonem na wózek do supermarketów. Może do 2100-ego roku doczekają. Dzieci kubańskie! Wybaczcie! Gumy Mamba tak nam smakowały, że sami wchłonęliśmy. Wstyd. Ale lizaki rozdane! (No, Lila jednego wessała...) 4. Drogi. Kubańczycy nie uznają zbyt wielu znaków . Za mała powierzchnia do wypisania hasła reklamowego rewolucji. No, bo jak by wyglądał znak zakazu wjazdu, a w nim Fidel? Drogi nawet dobre. Zwłaszcza, że ruch, jak za króla Ćwieczka - karety, konie, coco taxi, riksze, ciężarówki przerobione na autobusy, fiaty 126p i amerykańskie krążowniki ... I wszystko to jedzie w jedynie słusznym kierunku :) 5. Jedzenie. Lobstery, langusty, krewetki... - to pokarm białasów. Kubańczycy wolą pizze za 1/10 tego co my płacimy. Wołowiny nie ma, bo żeby zabić krowę potrzeba niesłychanej ilości papierków. A i tak najlepsza jest "ropa vieja" (dosłownie stara odzież ) wycięta z podrobów. Wygląda, jak nazwa wskazuje, a smakuje...mniam!!! 6. Hawana - piękna!!!!!!!! Jak stare Kubanki. W rozkładzie i zużyciu. Poznaliśmy jej najciemniejsze zakamarki. Jazda białym kabrioletem BUICK rocznik 1953 przez Malecon - słynny bulwar - o zachodzie słońca - BEZCENNE!!!!!!!!!!!!!! Na litrze przejeżdża całe 4 km. "Szła dzieweczka do laseczka" śpiewa już pewnie cała Hawana. 7. Kto myśli, że Hawana to jedyna perła - jest w błędzie. Każde miasteczko nas zachwyciło. W najmniejszych, cuda architektury, że Wawel zazdrości. Kolonialne, gorące, hiszpańskie. Mnóstwo muzeów - za darmo. W końcu socialismo! 8. Potwornie nas noce wyczerpywały. Wszędzie i stale grali na żywo. Koncerty dziadków w stylu Buena Vista i staruszkowie :), którzy nieźle wymiatali na tańcach. Monika i Lila miały spore powodzenie. Przeważnie były najmłodsze na parkiecie. 9. Dwa Jurki. Obaj w kapeluszach. Obaj z cygarem. Obaj za kierownicą. Dobrze, że Geely był szeroki :-) Ale strażnik kukułki był tylko jeden! 10. Monika i Jurek. Jurek zrobi wszystko dla dobrej zabawy. Nawet ząb go rozbolał. Udaliśmy się do najprawdziwszego kubańskiego szpitala (tylko dla miejscowych). No, Kambodża to nie jest. Ale zawsze coś! Dentystka wysterylizowała narzędzia w szarej gazecie i przeprowadziła lekcje: Biały kieł i Do krwi ostatniej.... Lila miała tłumaczyć. Niewiele tego było. "Oj.. ja, pierd..., ratunku, auuu". Lila przeżyła. Jurki się upiły! Monika i Jurek niemal zawsze mieli lepszy pokój (jakie niemal?) niż my. Z większym łóżkiem, lepszym widokiem...Ach, są przed ślubem, niech im , niech sami wybiorą... Ale dlaczego to u nich nie było wody, prąd kopał pod prysznicem, okno zamalowane, klima nie działała, kogut wył też tylko pod ich pokojem. Jedyny komar w hotelu... wiadomo gdzie! Nawet podróż mieli dłuższą od nas o 2x6 godzin (Bielsko B. - Poznań i z powrotem). A mówią, że fajnie jest z nami :-))))))))))))) No, dobrze nam z Wami było :-)))))))))))))) 11. I na koniec. Pojechaliśmy rozładować kryzys kubański, a przywitały nas hasła "kryzys świata kapitalistów". I rzeczywiście. Powrót po 2-u tygodniowym sanatorium w socialismo jest trudny. Tropicany brak, kukułki nie ma, guarapo... Nawet Hawana Club przywieziona w nadmiarze, kiedyś się skończy. A cygara wyschną. Ech, prawdziwy kryzys kapitalizmu :-( Ale i Kuba na szczęście się zmienia. To widać. Choć Kuba Libre jeszcze długo nie będzie. A i tak daiquiri i mojito jest lepsze :-) Adios!!!! |
|