Karelia & Kola 18.07-16.08.2010 |
07.08.2010 Murmańsk Z Półwyspu Kolskiego Tiepier niemnożko historii. Przejeżdżamy Kanał Białomorski. 227 km zbudowali w 20 miesięcy. 300 tys. ludzi. Co 3-ci pogibł. Ostatnia ofiara niedawno, bo dziura w moście na śluzie. Sami prawie byśmy w nią wpadli. Wreszcie Wyspy Sołowieckie!!! W 1920 r. gazeta pisała: "wymarzone miejsce na obóz pracy. Surowy klimat, dyscyplina i walka z siłami przyrody będą doskonała szkoła dla wszystkich elementów przestępczych". Wszystko to potwierdzamy. Roślinność, jak w tundrze. Na szczęście bez wiecznej zmarzliny. Dyscyplinę trzymamy: regularnie wstajemy o 7.30. Walczymy z upałem niemiłosiernym. Ale normalnie jest tu niezwykle zimno. Kupiliśmy tez bilety dla "swoich", o połowę tańsze niż dla inostrańców, więc przestępstwo popełnione. Jest za co siedzieć. I siedzimy tu parę dni. Ciężko o tym pisać,. Gdyby nie historia gułagu, to powiedzielibyśmy, że całe piękno Karelii się tu skupia. Zamieszkaliśmy u Olega Korzewina. Przechodził, spytał, czy mamy gdzie spać i ot, tak – wziął na kwartiru. Okna naszego mieszkania wychodzą na cmentarz więźniów, a z kuchni widać przepiękny monastyr. Niezbyt rozrywkowo, ale jakoś okrutnie pięknie. Wkoło Iwan-czaj (różowy chwast okazał się pięknym kwiatem). Na niebie czajki. A my kurimy cigarety Białomory :-) Na Siekiernej Gorze – strasznym miejscu kaźni - jednak zdjęć nie możemy robić. Coś nam ściska gardło bardzo mocno. Zapalamy świeczkę... Przekraczamy krag polarny. Zimniej od razu. Półwysep Kolski. Kuchnia Franio, jak tu pięknie!!!!!! Do Murmańska się jednak nie przybliżamy. Jedziemy na południowy brzeg. Ulice we wsiach nazywają się Kołchozowa, czyli PGR-ów, Lenina, Dzierżyńskiego, przy której stoi cerkiew. A my jedziemy sobie Kołchozową do Morza Białego na plażę. Jest i miasto, które wita nas hasłem: "wszyscy jesteśmy metalurgami". W naszym tłumaczeniu : metalowcami. No cóż, wszyscy w pocie czoła walą w metal, a my... ale obiecujemy przejść kurs przysposobienia do zawodu :-) tylko wrócimy z tej cud krainy! W Rosji jest inna skala miary. Ciut ciut znaczy mniej więcej 6 godzin. Tyle przedzieramy się przez las, kompletnie dziki, aby zobaczyć postać szamana na skale. Na imię mu KUJWA. O kujwa! Cudnie tu! Zanim dotarliśmy do Murmańska kończy się nam opona. Łapiemy kontakt z bikerami. A oni z każdego miasteczka, czyli co 300 km wyjeżdżają nam na spotkanie i obdarowują oponami. Ratunku! Uginamy się pod ciężarem gumy :-) Ale miejscowe bikery są naprawdę uczynne chłopaki. Ciekawe, czy u nas w Polsce, oni by też takiej życzliwości doświadczyli?! Murmańsk zdobyty! Dużo by o tym pisać co tu robimy. Choć miasto szare to bawimy się nieźle. Ale o tym następnym razem, bo cala banda motorowa już nas pogania :-) Zbliżamy się do Norwegii i Finlandii. Jeśli tam nas całkiem nie ograbią z pieniędzy za noclegi i benzynę, to napiszemy Paka Riebiata! |