Kaukaz 15.08.-13.09.2009 |
20.08.2009 Turcja, Amasya
Rumunię pożegnaliśmy z żalem. W Bułgarii na pierwszym kilometrze kontakt z policją. Podobno jechaliśmy za prędko. Jurek uparcie twierdzi, że oślepiło go słońce, choć to już dawno zaszło. Policjanci maja niezły ubaw i puszczają nas wolno (a my chcemy szybko). W Ivanovie (17 km na południe od Ruse) w zakolu rzeki trafiamy na średniowieczne miasto i 17 monastyrów wykutych wysoko w skałach. Niestety, już wszystko zamknięte, bo jest późno, ale na dziko penetrujemy parę. SUPER. Bułgarię przemierzamy całkowitymi opłotkami. Gnamy przez pola słoneczników i winogron po horyzont. I choć flaga unijna wszędzie powiewa, to wieś jest tu w stanie mocno „swojskim” :-). Ludziska na nasz widok rozdziawiają gęby, stają na środku szosy i radośnie nas pozdrawiają, a my radośni, jak uda nam się ich nie rozjechać. Wreszcie wybrzeże i Nesebar. Piękny, choć pełen turystów. Dopadamy morze, zrzucamy nasze czarne skóry i przyodziani wyłącznie w białe piegi, nurkujemy w falach. Niestety, Bułgaria to nie kraj dla motocyklistów i kierowców - litr wina kosztuje 2 zł 20 gr. Lila jakoś dziwnie zadowolona. Zaraz po opuszczeniu Unii, w Azji, drogi stają się kosmiczne!!!! Jedziemy jak po stole, bez jednej dziury ponad 700 km. Po drodze łapiemy super hoteliki ze śniadaniem i internetem. Łatwo ulegamy życiu knajpianemu. Pod czujnym okiem Mahometa upijamy się dziesiątkami herbat. A do tego na straganach trudno kupić jakieś owoce - wszystko chcą nam dać za darmo. I to jest właśnie Turcja, która tak kochamy. Dziś przekroczyliśmy 3000 km. Środkowa Turcja. |