Kaukaz 15.08.-13.09.2009 |
26.08.2009 Erewań, Armenia
Dorogije druzja, Gruzja. Dopadli nas na 40-tym km. Z otwartymi buziami już rzucają się na nas ... do całowania, a chuch czysto spirytusowy. W pierwszej knajpie uczymy się toastów gruzińskich: za mir, za Rodinu i ... Stalinu. Tfuuu - splunęliśmy przez ramię i zamilkliśmy. No, odmówić można, ale czymś popić trzeba. Zwłaszcza, że sam właściciel lokalu częstował. Po rosyjsku idzie nam coraz lepiej. No, może Puszkin nie byłby oczarowany, ale ludzie sprawiają wrażenie, ze nas rozumieją. Drogi gruzińskie. Jakie drogi? Gdzie tu drogi? Dziury, dziury, dziury. Wielkie, jak podziemne parkingi. My chcemy z powrotem do Turcji!!! Zwiedzamy skalne miasto Wardzia i w nogi do Armenii. Urrrraaa! Asfalt. Ale za to żadnych oznaczeń miast. Oj, niełatwo dotrzeć do tych cudów architektury ormiańskiej. Miasteczka armeńskie to jeden beton i blacha. Oględnie mówiąc - nie grzeszą pięknością. Ale ludzie ... bardzo piękni. Zwłaszcza księżulkowie. Ach, jacy przystojni (Lila). "Tu radio Erewan, podajemy prawdziwa prognozę pogody ..." Popijamy koniak Ararat i, jaki fart, wieczorem koncert Ałły Pugaczowej. To taka radziecka Madonna. No, nieco starsza, bo pamiętamy ją jeszcze z dzieciństwa, jak robiła niebywałą karierę w Polsce :-) Telefonujemy do Dawida, Ormianina poznanego w Turcji. "Dawid wraca jutro" mówi żona. Każe przyjeżdżać. Przyjeżdżamy. Żona okazuje się być 14-to letnim synem. Hrain (takie imię) pyta, czy Lila zrobi jutro śniadanie. Ale nie mogą to być jajka. Nie mamy wyboru :-) Zostajemy. Nazajutrz już z Dawidem zwiedzamy okolicę, a wieczorem baranek z rusztu. Jutro Nagorno Karabach. Wizy mamy, jedziemy. Pozdrawiamy, maładcy Lila & Jurek PS Uwaga, następny list może być całkiem po rosyjsku. |
|