Kaukaz 15.08.-13.09.2009 |
30.08.2009 Diljan, Armenia W Armenii stale nas zatrzymują i chcą pomagać. Nocleg? Już dzwonią do kogoś. Wjeżdżamy do Goris. Telefonujemy pod wskazany numer. Właścicielka restauracji, która siedzi obok - odbiera. Więc śpimy u niej. Na stół wjeżdża specjalność tego regionu - wódka z morwy. Ma dobre 70%. Bardzo dobra. Nagorno Karabach. Południe, to oaza zieleni, północ - krajobraz po wojnie z Azerbejdżanem (skończyła się w 1994). Zbombardowane miasta, kompletne wyludnienie. Drogi na południu całkiem niezłe. Ale dla kogo? Główni użytkownicy to krowy, kaczki, owce. No, może też nie lubią mieć obłoconych raciczek. Ale też Karabach najeżony ... granatami i jeżynami (jedne i drugie zdecydowanie jadalne). Na północy dojeżdżamy do 2 niezwykłych klasztorów z X w. Droga do Dadivank to droga krzyżowa. Klniemy szpetnie. Czy mnisi zawsze musieli stawiać swe budowle tak spektakularnie na skałach, w piekielnie trudnym terenie? Każde zejście z motoru, to błoto po kostki. Motor z nami wygląda jak wielka rzeźba z gliny. Ale klasztor zdobyty. Niestety, najgorsze przed nami. Przypadkowo poznany człowiek (major armii) zaprasza na nocleg. Rozmowa schodzi na II wojnę świat. Jego wersja strasznie odbiega od naszej. Lila wściekła idzie spać. Jurek ze stoickim spokojem tłumaczy, że wojna nie zaczęła się w 1941. I odnosi mały sukces - major pyta: „A dlaczego o tym nie ma w książkach?!” Czy coś mówiliśmy, ze najgorsze drogi za nami? Odwołujemy to. Dziś gwoźdź do trumny . Droga do serca Armenii - Tatev. 25 km w ciągu godziny. Wieczorem dla odstresowania butelka wina gronowego o smaku porzeczkowo-czekoladowym. W Armenii na szosie mijamy karawany zwierząt. Czymże byłby bez nich Kaukaz. Fantastyczny dzień. Pastwiska, zapachy łąk, góry, przełęcze, wąwozy. Też dzień cmentarny. W każdej wsi cerkiew i haczkary (ormiańskie płyty kamienne z krzyżami). W Noratus na cmentarzu 510 starych i tyleż nowych krzyży. Są PIEKNE!!! Lila sprawdza, czy upcha choć najmniejszy (z pół tony) w kufrze. Motor się nie zgadza. Będzie za to pół tony zdjęć. Spod jednego klasztoru skaczemy prosto do jeziora Sevan. Co za ulga. Jutro do Gruzji, a teraz na kolejny szaszlik. Ciągle nie mamy dość. |