Indie północno-zachodnie 09.08-09.09.2012 |
|
04.09.2012. Manali, Indie Żegnaj Julley, witaj hinduskie Namaste
Byliśmy na meczu polo. Prawdziwy horror! Boisko nie oddzielone od widowni, my nie znaliśmy zasad (a ktoś znał?), więc polo przypominało wydarzenia z Pampeluny. Lila uciekała z krzykiem przed końmi, jak przed bykami :-) A przecież tak koniki lubi :-) Juras dla odstresowania wziął motocykl crossowy i pognał w księżycowy pył. Jednak do Ladakhu przyjechaliśmy przede wszystkim "studiować" buddyzm. Spodziewaliśmy się 10-iu, 15-tu klasztorów (gomp). No, ale żeby takiej ilości!!! Nie będzie przesadą, jeśli przyznamy się do zwiedzenia 100-u gomp. Poświecenie tym większe, że w butach nie wejdziesz :-) Całym kolejnym setkom już nie daliśmy rady. A jeszcze tysiące stup (czortemy), czyli coś jakby kapliczki. Tu już nie mają umiaru. Została cegła z budowy domu ? - to mach 2 kapliczki. A raczej kaplice, bo wszystkie rozmiarów co najmniej2x2. Na szczęście do środka się nie wchodzi :-) No i niesamowite mani walls - czyli kilometrowe mury (wysokie na 2, grube na 3-4 metry) z kamiennymi tablicami ciągnące się przez cały Ladakh. Gompy są zwykle wysoko na skale. U podnóża wioska, przez którą prowadzi labirynt uliczek i korytarzy na szczyt, czyli do gompy. Spotkani faceci kręcą młynkami modlitewnymi i mantrują coś pod nosem. W tym samym czasie kobiety noszą z pola zboże w koszach. Oczywiście na plecach. Ciekawe, że tylko Lila to zauważyła :-) :-) Gompy są CUDOWNE! Na ścianach malunki, niektóre bardzo stare, przedstawienia Buddy, figury drewniane malowane i ubrane, całe biblioteki ksiąg buddyjskich, święte obrazy Thanki... Bardzo często trafialiśmy na różne obrzędy i modły. Mnisi częstowali nas słoną herbatą, serem z mleka jaka (czyli jakiego mleka:-) , zapraszali do wspólnych modłów. A wszystko to wygląda, jak jakiś teatr. Śpiewy, bębny, trąby, lampki maślane... Kochani, wracamy prawdziwie rozmodleni i nawróceni :-) Pewien mnich powiedział nam, że był nad jeziorem (z którego właśnie wróciliśmy), 3 hundred years ago. No, moze mialo byc 3 years ago. Ale nawet nie próbowaliśmy protestować, bo może właśnie przechodził reinkarnacje. To w końcu Indie, a w dodatku buddyści. Tu wszystko jest możliwe :-) W sobotę wszystkie plemiona tybetańskie w strojach łużycko-kaszubskich zjechały do Leh. Przeszli przez miasto z przytupem, a my zrobiliśmy po 200 zdjęć w pół godziny. Na szczęście i nieszczęście, Lili wysiadł aparat i zdjęć dzieci z dużą głową już nie będzie :-) Niestety, od 2 dni spadamy. Przedwczoraj 5360m i śnieg sypnął. Wczoraj nocleg na 4400. Dziś śpimy poniżej polskich Rysów - marniutkie 2100. Jedziemy w kierunku Delhi. Ale droga, którą pokonujemy... Jurek, nie znosząc sprzeciwu :-) , stwierdził, że takich pięknych gór w życiu nie widział! A już trochę żyje (nie wypominając :-) Formacje skalne z każdego zakątka globu. Co dolina - inna planeta. Raz przypomina Argentynę, tylko krowy zastąpiły dzo:-), raz pasiaste kamienie z Jordanii, raz Kapadocję - tylko w skali mega gigant. No i pewnie Stany-Newada, Wyomig, Dead Valley. Nie mówiac o banalnych widokach a'la Alpy szwajcarskie:-) Lodowce spływające na drogę i wodospady przestaliśmy liczyć po 50_ciu. Na jednym zjeździe 25 zakrętów na agrafkę. Paczka aviomarinu dla Lili nie starczy :-) Czujemy sie jak żółwie ze słynnych wysp - wyschnięte skóry przemierzające tę cudna krainę w czasie i przestrzeni. Nie jedźcie pochopnie na Galapagos! Przyjeżdżajcie do nas! Wystarczy główka sałaty i sprawa załatwiona. Ktoś musi w końcu obejrzeć te wszystkie zdjęcia:-) :-) |