Cape Of Good Hope, bush & desert 03.11-.02.12.2014 |
|
15.11.2014. Z Botswany
O tym, jak przeżyliśmy tydzień w botswańskim buszu. W wypożyczonym przez nas samochodzie oprócz silnika, było też łóżko. Łóżko, czyli namiot rozbijany codziennie na dachu. Do łóżka wchodzi się po drabinie. Dziwne? Ale fajne :-) Mamy też lampę gazową, lodówkę (którą codziennie całowaliśmy, bo tak ją kochaliśmy), butlę gazową i kuchenkę. Kubki, talerze... nawet cedzak do makaronu! I, oczywiście grill, czyli braai – dobro narodowe w całej Afryce Południowej. Tak jest tu powszechny! I tak wyposażeni ruszamy na spotkanie dziczy! Wjeżdżamy w samo serce delty Okawango. Stąd już wszędzie daleko. Zaczęła się pora deszczowa - w tym roku wcześniej. Przed nami bagna, za nami gęsty las. Jurek długo wahał się, czy zatopić wóz, czy cofać kilka km między drzewami. Wybrał cofanie i ... rozwalenie zderzaka. Potem wysłał Lilę, żeby sprawdziła, jak bagno jest głębokie. Było do uda. I dał całą naprzód! Przyroda zaczyna się do nas dobierać! Pobudka codziennie 5:00 rano. O 6-ej ruszamy. Lila zdobywa kolejne sprawności harcerskie. Wieziemy walizę pełną książek, przewodników. A jeden szczególnie ciekawy. "Jak wyśledzić zwierzaka po odchodach". Z rozdziału o kupach: "Śledzenie jest sztuką, która wymaga poświęcenia". Materiału badawczego mamy tu po uszy. Cóż, po odchodach go poznacie!!! I szczerze Wam wyznamy, a piszemy to już po wynurzeniu z botswańskich bagien, na kupach zjedliśmy zęby :-) Cały dzień jesteśmy na Game Drive. Tak w Afryce nazywa się safari. Tzn. zwierzaki prowadzą z nami taka grę - raz się nam pokażą, raz to one nas oglądają. Lwy się nami całkiem nie interesują. Wolą łypać okiem na kudu. Zresztą, wiecie, nie jesteśmy zbyt mięsni. Mamy do lwów dużo pretensji. Leżą zawsze na drodze, po której my właśnie jedziemy. Następnego dnia kolejna 7-emka grzywaczy z ich babkami i dzieciarnią, już lepiej się rozłożyła, bo na poboczu. No, zaczynamy jakoś współpracować! Na kemping zjeżdżamy zwykle po zmroku, tuż po 19-ej. I mamy zawsze szczęście rozbijać się na drodze termitów. Do toalety radzą nam jeździć samochodem, z zamkniętymi szybami, żeby pawiany nie okradły nas z papieru toaletowego. Potem rozpalamy ognisko, robimy braai (grill). Zaglądamy do kieliszka i autentycznie zalewamy robaka. I to niejednego. Wypijamy kielicha z zawartością. Ale coś sobie przypominamy z jakiegoś filmu o insektach i robalach, że są one doskonałym źródłem białka. I to nas jakoś przykleja do kieliszka. Nawet dosłownie ! :-) Zaczynamy nocne safari. Tylko kto tu jest myśliwym? Każdej nocy całe hordy na nas żerują. Włosy na głowie dosłownie zaczynają falować. Reszta ciała w tańcu świętego Wita przesuwa się we wszystkich kierunkach. Swędzi, piecze, gryzie, ssie. Uroczo :-) A my oczywiście z nosami w książkach rozpoznajemy robactwo po...? Tak właśnie, po odchodach!!!! Już pierwszej nocy stanęliśmy oko w oko z żyrafą. To znaczy – my spaliśmy grzecznie w łóżku, a żyrafa o drugiej w nocy zajrzała nam do namiotu. To była wyjątkowo bezczelna żyrafa. Gapiła się na nas, a my na nią. Ona na nas., a my na nią, ona......W końcu usnęliśmy, ale budząc się co chwilę, sprawdzaliśmy, a ona stale tam była. Następnej nocy, przeszło pod drzewem, gdzie się rozbiliśmy, stado słoni. Poobgryzały gałęzie, zrobiły bałagan. Kupy na szczęście nie. I sobie poszły. Kolejnej nocy spaliśmy tuż obok trasy hipopotamów. Wstaliśmy, jak zwykle, o 5-ej. O 5.02 przyszedł jeden. Tym razem, to my ze strachu, niemalże zostawiliśmy tam swoje odchody! Pawiany porwały nam ciastka (jak zwykle), ale papieru toaletowego nie oddaliśmy. Hurra! Pod drabinką do namiotu usnął szczur trzcinowy wielkości sporego bobra. A tego to już Hitchcock nie wymyśliłby lepiej. Do męskiej toalety wpełzł wąż , a Juras książkę o płazach i gadach zostawił w samochodzie :-( Co za błąd fatalny!!! Na szczęście w pobliżu był ktoś z obsługi kempingu i węża zdołano uśmiercić zanim Jurek wszedł z nim w bliższy kontakt. Jak się wąż nazywał nie wiemy. Ale był ponoć bardzo groźny i jadowity. No, pamiętajcie – do toalety zawsze z książką! A u Lili pod prysznicem "Psychoza" to mało. Z zasłonki wypadł 30-centymetrowy krocionóg! Podobno kobiety piszczą na widok myszy :-) ...I wcale nie marzy nam się ten zwierzyniec opuszczać... A wszystko to zdarzyło się nad Okawango. Przedziwną rzeką, co kończy swój bieg w piaskach Kalahari. |
|