Izrael i Palestyna 05.11-16.09.2013 |
|
10.11.2013 NIEDZIELA
Na śniadanie same sery. Bo mięsa na jednym talerzu z nabiałem mieszać nie wolno. Biedacy – smaku sznycla z serem nigdy nie poczują. Ruszamy naszą Kią na północ. Ruin rzymskich tu sporo. My, na szczęście Imperium Rzymskie, już dogłębnie spenetrowaliśmy gdzie indziej i mamy pewien przesyt. Zwiedzać - może niekoniecznie. No, chyba, że kąpiel morska w cieniu akweduktu w Cezarei. Powietrze +27, woda +23, piaseczek bałtycki. A u nich już po sezonie. Słowem jesienny klimat. Nie zawsze są prysznice na plaży, a jak są, to już nieczynne. A tu – jak w piosence Maanamu: Wszystko ma słony smak Słone włosy, słona skóra, słony wiatr (Lucciola, Lucciola, Lucciola). Ale my nie gapy. Jeśli jest na promenadzie trawnik, to musi też być słodka woda. Tyle tylko, że ten “prysznic” ma wylot tuż przy ziemi i trzeba za nim gonić w kółko. Za owoce też każą sobie słono płacić. A tu... madżule – najpyszniejsze daktyle olbrzymy spadają wprost na nas. Są bez pestek. Chyba zostały na palmie?! Przez Hajfę docieramy do Akko - miasta Krzyżowców, gdzie sam Marco Polo dopłynął. No, nie sam, bo ze stryjem i papą. A my z Mamą i Tatą. Stare arabskie miasto, gdzie Arabowie i Żydzi żyją teraz po japońsku, czyli jako tako. Włóczymy się po zakręconych uliczkach, wśród straganów z kaki, pitają, falaflami, hałwą i jogurtami. Co to to nie! Tłumaczyć co to to jest, nie będziemy, bo możecie być przed obiadem i dostać zawrotów głowy, mdłości albo ssania w żołądku. Ale wszystko to pycha i mniam mniam, że palce lizać, ślinka cieknie. W Izraelu trzeba bardzo uważać, co i gdzie się mówi. Kupujemy bilety do podziemnego miasta Templariuszy. Pan Samochodzik ( tak nazwaliśmy kasjera) nie bardzo łapie angielski. “Nic nie rozumie ten... – Jurek juz na końcu języka miał “bałwan”, co w klimacie izraelskim by nieźle zabrzmiało, gdy usłyszeliśmy: “Rozumi, rozumi”. Facio okazał się Żydem z Charkowa. Jeśli nie znasz słowa w jidisz, to angielski też nie zawsze ci pomoże. Już na dniach pewnie rosyjski będzie urzędowym. Całe wsie, miasteczka używają tylko tego narzecza. Czasem myślisz, że naprawdę wylądowałeś w sercu jakiegoś kołchozu. Tylko, niestety...wódka droższa. Ale za to koszerna! Wieczorem w tradycyjnej bliskowschodniej kawiarence, takim amsterdamskim coffeeshopie, Mamusia upaliła się nargilą. Jabłkową. Nasi Milusińscy są 80+. Jak, by byli starsi, to by wiedzieli, że palenie szkodzi. A tak, stale trzeba ich pilnować :-) |
|